Komentarze: 3
Wierzyłam...
Gdzieś od roku moja wiara się załamała i ostatnio coraz częściej o tym myślę... Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam z wizytą w kościele, kiedy się modliłam, albo zwracałam się z czymś wznosząc oczy w kierunku nieba... i im więcej o tym myślę tym bardziej zaczynam zauważać pewne prawidłowości z tym związane...
Pewnie to zabrzmi dość śmiesznie i dziwnie...
Dawno, dawno temu moja wiara wyglądała tak jak teraz - to znaczy nijak... Ale znalazł się ktoś kto nauczył patrzeć mnie na te sprawy nieco inaczej, z daleka omijając sztywne gadanie księży z ambony, nie wiem jak to się stało ale zaangażowałam się bardzo i trwało to jakiś czas... niestety człowiek ma swoje wady i czasami w chwilach słabości zaczyna wątpić...Wtedy upada... ktoś pomaga wstać aż do kolejnego upadku....Zachwiań było sporo, wszelkiego rodzaju bunty na skutek jakichś życiowych porażek... i nie sztuką jest upaść - sztuką jest się podnieść...Ale w końcu walnęłam takiego orła, że już się nie podniosłam, zabrakło osoby która by mi w tym mogła pomóc i tak już zostało...Od tego czasu sama nawet nie mam ochoty wstać...bo przecież łatwiej jest leżeć niż trzymać równowagę...
I tu chyba będzie nadziwniejszy wniosek do jakiego udało mi się dojść.... W tych chwilach kiedy tak bardzo wierzyłam wszystko było super, wszystko szło po mojej myśli.... A w momentach zwątpienia wszystko zaczynało się chrzanić, coraz częstsze doły, jedno niepowodzenie za drugim, zatracenie samej siebie, obrzydliwe odczucie zagubienia...
Może jednak wiara jest przepisem na szczęście?
Bo kim jest człowiek który w nic nie wierzy?